Nasz człowiek Tomek Cygański (UltraCygan) wystartował ostatnio w biegu Bison Ultra-Trail i zwyciężył na dystansie 100km. Ale powiedzieć, że zwyciężył to nic nie powiedzieć bo Tomek przy okazji pobił rekord trasy i zrobił to z przytupem! Ogromne gratulacje - bo za taki wyczyn należą się bezsprzecznie. Dobra robota Tomku!

 

Jak wyglądał start z punktu widzenia Tomka? Oto jego relacja. Przeczytajcie, bo warto: 

 

"Piątek 21:55, czyli 5 minut przed zamknięciem biura, dojeżdżam z Olsztyna... odbieram pakiet i zostawiam przepak. Spotykam Michała Piórkowskiego.. chwilka pogaduchy. Później lecę do samochodu, na tylne siedzenie... Pakuje i przygotowuje to, co będzie potrzebne jutro.. drzemka, 2:08 pobudka, ogarnianie. 3:00 jesteśmy na starcie.. muza.. ehhh ta muza.. Mija parę minut i startujemy. W deszczu... Który padał do 9:00.

Poszli... Pogoda zamówiona więc nie ma co narzekać. Jakiś dzik wystartował, a ja dziś nie mam zamiaru odpuszczać. Nie patrzę na czas. Interesuje mnie miejsce. Nie mam problemów z bieganiem samemu. Wszystkie treningi tak robię, natomiast nocą w lesie "w kupie raźniej", a na pewno jaśniej i szybciej można znaleźć trasę. No to lecimy tak sobie... Urwaliśmy się w czwórkę, po kilku kilometrach nie widać za nami żadnych światełek. Dobiegamy do pierwszego PK (przyp. red. PK - punkt kontrolny), pomarańcza w rękę i jazda dalej. Szkoda czasu, za szybko na przerwy. Zerkam na zegarek, nie mam na nim tempa średniego... Nie jest mi dziś potrzebne. Trasa - tylko to się liczy, a nogi... cóż... będą musiały to jakoś znieść. Oczywiście co kilometr pika mi coś i zastanawiam się ile wytrzymam. Z takim tempem biegniemy razem chyba do ok 20-22 km. Po 25 km zapala mi się światełko.. Nie tędy droga. Nie utrzymam 100-tki w tym tempie. Przynajmniej nie tu, w nocy, deszczu i błocie. Dwóch poleciało, a ja z nowopoznamym kolegą - Krzyśkiem z Olsztyna (pozdrawiam serdecznie) lecimy swoje. Małe pogaduchy o zawodach, co biegaliśmy w tym sezonie, co przed nami i ogólnie fajna atmosfera. Po paru wspólnych kilometrach Krzycha wzywają pobliskie krzaczki. Zatem żegnamy się i widzimy na mecie! Powoli zaczyna robić się jasno. Czekałem na to. Wiecie... wschód słońca, nowe siły... odrodzenie mocy itd. No ale fakt, coś w tym jest. Od czasu do czasu oglądam się za siebie czy może jakiś towarzysz podróży nie ma ochoty na nagły zryw akcji... Nikogo na horyzoncie. No nic... lecimy swoje. Nogi fajnie podają, papu wchodzi, brak bólu, skurczy itp. to dobry znak. Będziemy cisnąć! Delektuję się trasą, w sensie jest super... Cały czas pada (hehe). Kolejny raz zastanawiam się ile byłbym lżejszy bez tego całego bufetu, który mam ze sobą? No, ale przynajmniej mam w czym wybierać... Pamiętam, że przepak jest około 60km. Chwilę wcześniej spotykam Panią fotograf i zagaduję: daleko są? A ona do mnie: poczekaj, sprawdzę.. (serio? Ale ogarnięta babka, takich ludzi nam trzeba) - 3 minuty! Uśmiecham się... bo wiem, że za chwilę się spotkamy...

Wpadam na przepak (ok. 60km) no i spotykamy się... Dwóch Panów, którzy uciekli mi gdzieś koło 25-30 km. Jakoś tak dziwnie, nie spieszą się. Ja wychodzę z założenia, że... wciąż pada... Nie ma sensu się przebierać (hehe). Rękawiczki - fakt... suche chociaż przez chwilę będzie ciepło. Potrzebuję tego. Wolontariusze pytają co podać. A co jest? Pomidorowa i krokiety. Już ich kocham! W międzyczasie pakuję dwa żele i wafelka. Styknie na spokojnie. Uzupełniam izo. Ogrzewam ręce na miseczce gorącej pomidorowej... łyżka mi niepotrzebna (hehe), zagryzam krokietem i jazda... Lecimy.. Panowie wybiegli chwilę przede mną... Biegnę sobie z nową energią. Serio, potrzebowałem ciepłego posiłku. Doganiam kolegów i widzę, że tempo takie nietęgie.. nie wiem czy kontuzja, czy po prostu za mocno zaczęli. Upewniam się, że to Ci z 100-tki (tu chyba nasze drogi łączyły się z 70-tką) i lecę swoje. Patrzę na zegarek 4:30/km, a ja czuję powiew młodości. Po kilkuset metrach odprowadzam ich wzrokiem i żegnamy się. Lecę swoje! Dobra, jesteśmy jakoś koło 70km.. Odwracam się... a tam jakiś gość! No bez jaj! Serio? Albo ktoś odżył i wrócił z zaświatów, albo nie wiem... moje tempo było w miarę równe. I jeszcze krzyczy: Hej! Poczekaj! - Co jest kur** myślę i podkręcam... a niech goni! Dobra, ciśnie mocno i zaraz będzie mnie miał... Odwracam się... A to Sylwester Jakacki z 70-tki. Haha! Elegancko mówię. Zbijamy piąteczkę i lecimy razem. I to właśnie dzięki temu gościowi rekord trasy jest jeszcze bardziej wyśrubowany. Sylwek pomógł mi przez kolejne 10km! Miał piękny plan wpaść razem na metę, ale szybko uświadomiłem go w jednym... Ty lecisz po swój rekord, ja po swój. Nie wytrzymam tego tempa przez 30km. Marudził, marudził ale posłuchał. Po drodze mijamy ludzi z 50-tki, 35.. Dobra, leć swoje Sylwek... widzimy się na mecie. Piona i adios! Jest fajnie, deszcz przestaje padać.. w końcu, po 6 godzinach (hehe). Jest nas więcej. Wyprzedzając ludzi z krótszych dystansów słyszę miłe słowa: "patrz pierwszy z 100-tki, brawa, słowa otuchy, doping". Kibicujemy sobie wzajemnie i motywujemy. Ja ciągnę ich, doganiam następnych itd... To jest mój bieg. Nie ma szans bym to oddał. Jesteśmy wymieszani. Nie wiem ile za mną są kolejni z 100-tki. Każdy kto biegnie szybciej jest potencjalnym rywalem. Zatem bez kalkulacji, przyspieszam i lecę dalej! Na kilka km przed metą są podobno jakieś górki. Fakt, były. Były i tyle w temacie! Znów słyszę brawa i okrzyki, w oddali głos prowadzących, że zbliża się pierwszy z 100. (Nawet teraz pisząc to mam dreszcze!). W tej chwili nic się nie liczy, cisnę swoje. Patrzę na zegarek. Ostatnie km 4:30... Cisnę dalej! Wiem, że jest dobrze, zagrało wszystko. Wpadam na metę, zrywam taśmę. Jest moja! Zbijamy piony, dostaję medal, mam tu w jakiś gong walić, dobra to walę! W końcu pierwszy na mecie! Czapeczka finishera i hmmm mogę odetchnąć. Było warto! Tak było warto, dojechać tu na styk, zdrzemnąć się w samochodzie, pocisnąć te 104 km. Zmęczyć się, pomyśleć, odetchnąć pełną piersią Podlasia. I spotkać Was! Tak Was biegnących, walczących, zmęczonych. Wkurzonych... "ja pier**** po ch** mi to było?" A na mecie..., a na mecie uśmiechniętych i dumnych z siebie. Za to Wam właśnie dziękuję! Do zobaczenia za rok!"

 

pisownia oryginalna, źródło: www.facebook.com/UltraCygan